04 lutego 2015

Pierogi babci Rozalii



Kiedy byłem dzieckiem, obserwowałem, jak moja babcia Rozalia kilka godzin dziennie potrafiła spędzić na rytuale lepienia pierogów. Najpierw gotowała, studziła i mieliła mięso w maszynce, dodawała pokrojonej i podsmażonej cebuli, a na koniec przypraw: pieprzu i soli. Następnie wyrabiała ręcznie ciasto na stolnicy, które później wałkowała do odpowiedniej grubości. Z takiego placka szklanką odciskała koła i tworzyła dla mnie fantastyczne obiekty zachwytu. Mięsny farsz układała starannie na cieście- w równej ilości, żeby można było kształtnie domknąć każde pierożkowe dzieło. Dalej ręcznie zaciskała każdy uformowany pierożek zwilżając go wodą, żeby lepiej sklejał się i nie rozpadał przy gotowaniu. Potem starannie czyściła stolnicę, całą kuchnię, zbierała odpadki i wrzucała je do kosza. Babcia Rozalia była pierogowa mistrzynią i każdy wytwór jej pracy był rarytasem, zwłaszcza gdy po ugotowaniu polewany był roztopionym masłem, takim jakie można było zasmakować w latach siedemdziesiątych XX w.
Kiedy babcia Rozalia tworzyła swoje dzieła, korzystała z surowców: mąki, jaj, mięsa, cebuli i przypraw. W latach siedemdziesiątych i następnej dekadzie XX w. wydawało się oczywiste, że to jedyny sposób, aby zaspokajać potrzeby żywnościowe.
Dwadzieścia lat później odeszła babcia Rozalia, a w raz z nią system domowego lepienia pierogów w naszej rodzinie.
Pierogi stały się dostępne jako towary, które można było kupić w sklepie i podgrzać sobie w domu. Dla tych, którzy chcieli, dostępna też była usługa, którą można było zamówić w barze, czy restauracji.
Pierogi babci Rozalii przeszły więc drogę od gospodarki surowcowej, poprzez towarową, do usługowej. Z początkiem XX w. towarów i usług zaczęło być pełno. Pierogi zaczęły być robione przez maszyny, a chemicy wymyślili konserwanty, żeby żywność mogła jak najdłużej przebywać w warunkach umożlwiających konsumpcję. Obecnie gospodarka wkroczyła jednak w inną epokę, w której pieróg stał się niemalże dziełem sztuki wystawianym publicznie. W zależności od miejsca, gdzie go podawano, zaczęła rosnąć jego cena.
Pierogi babci Rozalii robione były metoda domową (babcia miała czas wolny, więc jej praca nie była kosztem, ale dobrowolnym wkładem osobistym). Kosztem wytworzenia pierogów były zakupy potrzebnych surowców. Jeden pieróg został wytworzony, przeliczając na koszt obecny, za około 30 - 40 groszy. Jeżeli chcemy kupić pierogi na wagę, to za jednego pieroga płacimy około 80 groszy. (Dla uproszczenia trzeba przyjąć, że mówimy o tym samym pierogu pod względem wielkości i proporcji ciasta i farszu).
Pierogi podawane w barze szybkiej obsługi staja się droższe. Ich koszt dochodzi do 1 zł za sztukę. Płacimy więcej, bo ktoś zechciał nam podgrzać, przygotować i podać porcję. Mamy komfort, bo nie musimy robić zakupów, gotować, zmywać, sprzątać, wyrzucać śmieci. Ktoś zrobił to za nas, więc oczekuje pieniędzy za dodatkowe usługi na naszą rzecz.
Ten sam pieróg może nabrać wartość nawet dwóch złotych. Warunkiem jest to, że będzie temu towarzyszyć zupełnie nowe doznanie. Dzisiejsza gospodarka, oprócz towaru zrobionego z surowców i usług, do produktu dołącza przeżycia i emocje. To dlatego za wielką regionalną misę pierogową jesteśmy w stanie zapłacić ok. 18 złotych, pomimo tego, że na talerzu dostajemy jedzenie warte po cenach wytworzenia surowca około 3-4 złote. Do ceny doliczane są oczywiście koszty obsługi i organizacji restauracji, ale faktem jest, że tan sam towar podany przy towarzyszeniu regionalnej muzyki, wspaniałego otoczenia i widoków na okolice może w restauracji kosztować znacznie więcej niż surowiec, towar i sama usługa. Większa wartość misy pierogowej wynika stąd, że współczesny klient gotowy jest płacić więcej za doznania, za uczestnictwo np. w festiwalu, pikniku lub innej uroczystości. Doświadczanie niepowtarzalnych przeżyć jest wartością, która skłania do bardziej hojnego sięgania po pieniądze w zamian za przeżywanie emocji uczestnictwa w przedstawieniu kulinarnym.
Na podobnej zasadzie działają obecne parki rozrywki, nauki, centra doświadczeń, place zabaw ze specjalnymi atrakcjami. Przyjęcie urodzinowe robione w specjalnych okolicznościach (basen, ścianka wspinaczkowa, kręgielnia itd.) może kosztować 20-40 złotych za dziecko, tyle że ciasto i napoje trzeba sobie przynieść we własnym zakresie. Wynika to stąd, że płaci się za cały proces, który staje się dziełem sztuki- niepowtarzalną inscenizacją, przybraną w światło, dźwięk, zapachy, kolory, dotyk.
B. Jopseph Pine II, James H. Gilmore w pracy pt. “The Experience Economy”, zidentyfikowali ten proces i nazwali go gospodarką doświadczeń. Doświadczenie polega na zaangażowaniu w doznanie co najmniej pięciu zmysłów. Dzięki temu uczestnik doświadczenia jak najpełniej przeżywa okoliczności, które tworzy inscenizacja. Jedzenie lub inna potrzeba niższego rzędu jest tu jedynie dodatkiem do całego przedstawienia.
Obecnie coraz więcej biznesów zaczyna działać na zasadzie gospodarki doświadczeń. Otwierają się laboratoria, zakłady produkcyjne, kopalnie, gospodarstwa agroturystyczne. Muzea robią specjalne inscenizacje multimedialne prezentujące wielowymiarowy świat ekspozycji. Goście wcielają się w role naukowców, inżynierów, nauczycieli, lekarzy, rolników, przedsiębiorców, sportowców. Tak naprawdę realizują marzenia z dzieciństwa o tym, żeby zostać kimś innym niż są obecnie.
Nigdy nie zapomnę kulinarnego przedstawienia babci Rozalii. Jestem jednak przekonany, że jej dusza, dzisiaj patrząc się na nasze doświadczenia z innej perspektywy, dostrzega piękno Wszechświata, który sprytnie łączy towar, usługę i emocje tworząc doznania, jako nowy rodzaj aktywności biznesowej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz