Kiedy
byłem dzieckiem, obserwowałem, jak moja babcia Rozalia kilka godzin dziennie
potrafiła spędzić na rytuale lepienia pierogów. Najpierw gotowała, studziła i mieliła
mięso w maszynce, dodawała pokrojonej i podsmażonej cebuli, a na koniec przypraw:
pieprzu i soli. Następnie wyrabiała ręcznie ciasto na stolnicy, które później wałkowała
do odpowiedniej grubości. Z takiego placka szklanką odciskała koła i tworzyła
dla mnie fantastyczne obiekty zachwytu. Mięsny farsz układała starannie na
cieście- w równej ilości, żeby można było kształtnie
domknąć każde pierożkowe dzieło. Dalej ręcznie zaciskała każdy uformowany
pierożek zwilżając go wodą, żeby lepiej sklejał się i nie rozpadał przy
gotowaniu. Potem starannie czyściła stolnicę, całą kuchnię, zbierała odpadki i
wrzucała je do kosza. Babcia Rozalia była pierogowa mistrzynią i każdy wytwór
jej pracy był rarytasem, zwłaszcza gdy po ugotowaniu polewany był roztopionym
masłem, takim jakie można było zasmakować w latach siedemdziesiątych XX w.
Kiedy
babcia Rozalia tworzyła swoje dzieła, korzystała z surowców: mąki, jaj, mięsa,
cebuli i przypraw. W latach siedemdziesiątych i następnej dekadzie XX w. wydawało
się oczywiste, że to jedyny sposób, aby zaspokajać potrzeby żywnościowe.
Dwadzieścia
lat później odeszła babcia Rozalia, a w raz z nią system domowego lepienia
pierogów w naszej rodzinie.
Pierogi
stały się dostępne jako towary, które można było kupić w sklepie i podgrzać
sobie w domu. Dla tych, którzy chcieli, dostępna też była usługa, którą można było
zamówić w barze, czy restauracji.
Pierogi
babci Rozalii przeszły więc drogę od gospodarki surowcowej, poprzez towarową,
do usługowej. Z początkiem XX w. towarów i usług zaczęło być pełno. Pierogi
zaczęły być robione przez maszyny, a chemicy wymyślili konserwanty, żeby
żywność mogła jak najdłużej przebywać w warunkach umożlwiających konsumpcję.
Obecnie gospodarka wkroczyła jednak w inną epokę, w której pieróg stał się niemalże
dziełem sztuki wystawianym publicznie. W zależności od miejsca, gdzie go
podawano, zaczęła rosnąć jego cena.
Pierogi
babci Rozalii robione były metoda domową (babcia miała czas wolny, więc jej
praca nie była kosztem, ale dobrowolnym wkładem osobistym). Kosztem wytworzenia
pierogów były zakupy potrzebnych surowców. Jeden pieróg został wytworzony, przeliczając
na koszt obecny, za około 30 - 40 groszy. Jeżeli chcemy kupić pierogi na wagę,
to za jednego pieroga płacimy około 80 groszy. (Dla uproszczenia trzeba przyjąć,
że mówimy o tym samym pierogu pod względem wielkości i proporcji ciasta i farszu).
Pierogi
podawane w barze szybkiej obsługi staja się droższe. Ich koszt dochodzi do 1 zł
za sztukę. Płacimy więcej, bo ktoś zechciał nam podgrzać, przygotować i podać
porcję. Mamy komfort, bo nie musimy robić zakupów, gotować, zmywać, sprzątać,
wyrzucać śmieci. Ktoś zrobił to za nas, więc oczekuje pieniędzy za dodatkowe
usługi na naszą rzecz.
Ten
sam pieróg może nabrać wartość nawet dwóch złotych. Warunkiem jest to, że
będzie temu towarzyszyć zupełnie nowe doznanie. Dzisiejsza gospodarka, oprócz
towaru zrobionego z surowców i usług, do produktu dołącza przeżycia i emocje.
To dlatego za wielką regionalną misę pierogową jesteśmy w stanie zapłacić ok. 18
złotych, pomimo tego, że na talerzu dostajemy jedzenie warte po cenach
wytworzenia surowca około 3-4 złote. Do ceny doliczane są oczywiście koszty obsługi
i organizacji restauracji, ale faktem jest, że tan sam towar podany przy towarzyszeniu
regionalnej muzyki, wspaniałego otoczenia i widoków na okolice może w
restauracji kosztować znacznie więcej niż surowiec, towar i sama usługa.
Większa wartość misy pierogowej wynika stąd, że współczesny klient gotowy jest
płacić więcej za doznania, za uczestnictwo np. w festiwalu, pikniku lub innej
uroczystości. Doświadczanie niepowtarzalnych przeżyć jest wartością, która
skłania do bardziej hojnego sięgania po pieniądze w zamian za przeżywanie emocji
uczestnictwa w przedstawieniu kulinarnym.
Na
podobnej zasadzie działają obecne parki rozrywki, nauki, centra doświadczeń,
place zabaw ze specjalnymi atrakcjami. Przyjęcie urodzinowe robione w
specjalnych okolicznościach (basen, ścianka wspinaczkowa, kręgielnia itd.) może
kosztować 20-40 złotych za dziecko, tyle że ciasto i napoje trzeba sobie
przynieść we własnym zakresie. Wynika to stąd, że płaci się za cały proces,
który staje się dziełem sztuki- niepowtarzalną inscenizacją, przybraną w
światło, dźwięk, zapachy, kolory, dotyk.
B.
Jopseph Pine II, James H. Gilmore w pracy pt. “The Experience Economy”,
zidentyfikowali ten proces i nazwali go gospodarką doświadczeń. Doświadczenie
polega na zaangażowaniu w doznanie co najmniej pięciu zmysłów. Dzięki temu
uczestnik doświadczenia jak najpełniej przeżywa okoliczności, które tworzy
inscenizacja. Jedzenie lub inna potrzeba niższego rzędu jest tu jedynie
dodatkiem do całego przedstawienia.
Obecnie
coraz więcej biznesów zaczyna działać na zasadzie gospodarki doświadczeń.
Otwierają się laboratoria, zakłady produkcyjne, kopalnie, gospodarstwa agroturystyczne.
Muzea robią specjalne inscenizacje multimedialne prezentujące wielowymiarowy
świat ekspozycji. Goście wcielają się w role naukowców, inżynierów,
nauczycieli, lekarzy, rolników, przedsiębiorców, sportowców. Tak naprawdę
realizują marzenia z dzieciństwa o tym, żeby zostać kimś innym niż są obecnie.
Nigdy
nie zapomnę kulinarnego przedstawienia babci Rozalii. Jestem jednak przekonany,
że jej dusza, dzisiaj patrząc się na nasze doświadczenia z innej perspektywy, dostrzega
piękno Wszechświata, który sprytnie łączy towar, usługę i emocje tworząc
doznania, jako nowy rodzaj aktywności biznesowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz